Miał wrócić z tarczą. Wybrał się do Wilanowa. Prawdziwy bohater, w żelaznej zbroi znieczulenia i rozczulenia (wreszcie). Nawet na kaczki nad potokiem spoglądał z butą i na dziecko, co powtarzało jakiejś mamie: kocham cię, gdy on szedł dzielny mimo kaczek. Nadchodził chłód. Czy to, że bolała ją ręka, to był palec boży?
– Mogłeś jej powiedzieć, zgodnie z prawdą, że Ciebie codziennie bolą resztki duszy a jakoś się zmuszasz i robisz swoje.
– Bo to tylko bóle fantomowe.
Rozbity, bez heroicznej miny i kostek lodu na policzku, wstydliwie wlókł się autobusem, zamiast zażywać wielkiej chwały i ketonalu. Wszedł do cukierni, było późno. Marne zwycięstwo, ale zawsze. Do pączków dwóch, cztery gratis.
(04.02.2016, deszcz, słońce, śnieg, wiatr)