(W nawiązaniu do poprzedniego wpisu)
Opowieść wigilijna
Nie poszedłem na Pasterkę. Wymknąłem się od śpiącego dziecka i śpiącej A. do pokoju z choinką i opasłym kotem czytać „Wielki przypływ”, opowieść wigilijną, która podważa istotę Bożego Narodzenia.
Kiedy wraz z jednym z jej bohaterów wchodzimy do zaimprowizowanej kostnicy oglądać ciała, nagle dostrzegamy martwą Maryję Pannę, co musiała się dusić, co wywołało skurcze, macica wypchnęła płód, który wciąż był połączony pępowiną z matką. Jak to? Maryja nie żyje? Płynęła w afrykańskiej łodzi i zginęła u wybrzeży najpiękniejszej plaży świata? A więc Maryja spoczywa teraz na Lampedusie albo na którymś z cmentarzy Sycylii?
Nazajutrz o siódmej rano, kiedy wszyscy śpią, przemykamy do kościoła na pierwszą ranną mszę, a ksiądz powtarza kazanie z Pasterki i mówi o nadziei, że jest wszechogarniająca i zawsze zwycięża. A wtedy przypominam sobie te zdania, które czytałem nocą: wielu z tych zmarłych miało na szyi łańcuszek z krzyżykiem, ale krzyżyk trzymali w ustach. Co najmniej trzydziestu włożyło go sobie przed śmiercią do ust. Więc może, myślę przerażony ciemną nocą myśli, utopił się razem z Matką? On, śmiertelny król nad wiekami? Może nie mamy co świętować, bo umarł? Możeśmy Go nie rozpoznali a to był czarny Bóg z krzyżem w ustach?
I siedzimy przy suto zastawionym stole, my, co wypoczywamy nad południowymi morzami, popijamy ostrygi szampanem i w wolnym czasie czytujemy Prousta. Nie jestem rasistą, mówi kuzyn X, ale naprawdę boję się jeździć z nimi metrem. Nic nie rozumiecie, w każdej chwili mogą zabić, ci uchodźcy. Wtrąca krewna Y: niegdyś zostawało mi na życie kilkaset złotych, a oni tym uchodźcom chcą dać dużo więcej, podwyższą nam podatki i zabiorą socjal. (Spis dobytku, który pozostał po tych, których nie uratowali: listy, edycje Koranu, książki, łyżki, widelce, garnki, torby ze szmat na dwie butelki z różnych materiałów i w różnych kolorach, piłka dziecięca z rysunkiem chińskiego króliczka…). Więc wiesz teraz, że się nie myliłeś w przeczuciach, że Go tutaj nie ma, że był tam i tonął, jak zwykle, mój Boże, pośród bezsilnych. Byleby nam nie odebrał naszego luksusu, naszego dobrego samopoczucia, naszego, nie Jego, Bożego Narodzenia.
(W reportażu trzeba tworzyć ekwiwalent spotkania – pisze Jarosław Mikołajewski. W „Wielkim przypływie” autorowi udało się, mam takie przeczucie, zetknąć czytelnika z Absolutem).

2 Comments