Mam marzenie, że zamiast słuchać o Wielkiej Polsce, uczniowie w szkołach obowiązkowo czytać będą „Wykluczonych” Domosławskiego, książkę, która prócz tego, że jest zbiorem krótkich reportaży, jest również leksykonem opowiadającym o tym, jak bardzo się mylimy w swoim komfortowym świecie (hasła rozmieszczone w rozdziałach „poza kadrem” stanowią panoramę zagadnień związanych z wykluczeniem i reakcjami na nie).
Słuchanie o Wielkiej Polsce, podobnie jak każdy nacjonalizm, jawi się – w kontekście „Wykluczonych” – nie tyle jako rzecz groźna, ale przede wszystkim śmieszna w swej naiwności. Ta dziewiętnastowieczna wiara, że uratuje nas naród albo państwo, w świecie, który zupełnie już nie przystaje do tamtego modelu, w którym problemy stają się globalne i nie uznają granic. Słuchanie o Wielkiej Polsce jest więc stratą czasu (ale jak przetłumaczyć to ludziom, którzy nadal myślą w kategoriach państw i narodów, chroniąc się przed wiadomościami: tak: jesteśmy współzależni, tak: żyjemy na jednej planecie, tak: ten świat nie jest sprawiedliwy?)
Domosławski nie napawa optymizmem: falę migracji 2015 roku będziemy wspominać z nostalgią, pisze na wstępie jednego z rozdziałów (s. 377). Opowieść o Wielkiej Polsce jest faktycznie przyjemniejsza do czytania. Może tu tkwi tajemnica tego jak bardzo nie ceni się w naszym kraju papieża Franciszka? W „Wykluczonych” Franciszek jest cytowany jako ten, który pojmuje dramat, którego my nie chcemy przyjąć do wiadomości. Chorowaliśmy i chorujemy na krótkowzroczność, dlatego tak bardzo nie wierzymy, skupieni na sobie, Franciszkowi.
Ale obrywa się nie tylko Wielkiej Polsce (bardziej o niej jest u mnie na blogu niż w książce Domosławskiego), obrywa się Europie, która prowadzi Wielką Selekcję, całemu Zachodowi, którego błędy, takie jak konsens waszyngtoński, doprowadziły do dzisiejszej sytuacji bez wyjścia.
Możemy się łudzić, że nas to nie dotyczy (ulubiona postawa decydentów), ale może warto, jeśli nie całość „Wykluczonych”, to choćby jej motta udostępniać w jak najszerszym gronie. Mówi w jednym z nich Andrzej Stasiuk: Trzy czwarte świata jest beznadziejnie biedne i w końcu przyjdzie po te nasze bogactwa (…) To sobie można tak mówić „je.ać biedę”, ale to trochę samobójcze jest. Mówi właśnie do nas, którzy wypoczywamy nad południowymi morzami, popijamy ostrygi szampanem i w wolnym czasie czytujemy Prousta.