

Wczorajsze narzekanie na poziom edukacji być może jest typowym narzekaniem starych (?) na młodych, ale mimo wszystko istnieją pewne przesłanki, aby je usprawiedliwić. Staram się poniżej to udowodnić.
Jako że dziecko okazało się miłośnikiem „Ody do Radości” (sączę w nie europropagandę od małego, wybaczcie przeklęci!), szukałem w jednym z popularnych portali z tekstami wszystkich zwrotek „Ody”. Znalazłem. Oprócz nich pojawił się na nim film z finałem IX Symfonii oraz garść komentarzy dość wnikliwie obrazujących, co Polacy (nie wiem młodzi, starzy) sądzą o muzyce poważnej:
Ale czemu to jest przetłumaczone na NIEMIECKI?
Co to za nazwa ??????????????
na serio ??????????????
Dawno temu (w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, czyli gdy pojęcia jeszcze coś znaczyły) pewien brytyjski antropolog opracował testy oceniające poziom kultury człowieka kulturalnego. Przypominają mi nieco ambitny plan czytelniczy Josifa Brodskiego. Zarówno dla Montagu, jak i tym bardziej Brodskiego, „człowiek kulturalny” nie oznaczał posiadacza jakiegoś dyplomu, ale osobę, która uzyskała pewną sumę wiedzy o kulturze, w której żyje, będąc po części spadkobiercą tych wszystkich wielkich, gdzieś tam od Sokratesa, Fidiasza i Sofoklesa. Wymagało to sporego nakładu pracy i niestety – w przeciwieństwie do dzisiejszych studiów wyższych – nie było egalitarne. W teraźniejszym kulcie miałkości i konsumpcji, wygląda to na zupełną stratę czasu, a do zapotrzebowania na rynku pracy ma się nijak.
Prawdę powiedziawszy, gdy usiłowałem rozwiązać test ze sztuki, to pomyślałem sobie, ledwo uzyskując połowę punktów, że w porównaniu z ideałem Montagu sam jestem nieokrzesanym wieśniakiem jedzącym kartofle. Może więc nie powinienem zbytnio krytykować innych?
