Jak mogłeś w 1981 głosować na Giscarda? – pyta Gillesa z wyrzutem Tierry. Rzecz dzieje się jakieś dwadzieścia pięć lat po tamtych wyborach.
Goście. M. zaproponowała, żeby pójść na „Opowiadania brazylijskie” Jarosława. Powinienem przytaknąć, ale powiedziałem, że może lepiej coś lekkiego na koniec tygodnia, żeby nie trawić ról, tylko potraktować teatr jako sobotnią rozrywkę. Tak znaleźliśmy się we Współczesnym na komedii bulwarowej (bulwarowa to brzmi prawie jak paryska).
Z tej opowiastki o trzech osobach, wyobrażam sobie, reżyserzy, których najczęściej oglądamy, potrafiliby wyczarować kawał dramatu: o przemijaniu, nieudanych miłościach i zmarnowanym życiu. Także okaz kina menopauzalnego. Nie byłoby zabawnie. Siedzielibyśmy w kinie przejęci, zastanawiając się nad sobą, bo kino często bywa zaawansowanymi rekolekcjami. To chyba nie byłby dobry pomysł na wieczór filmowy z gośćmi na chwilę.
„Taniec albatrosa” ma mizerną scenografię, A. to wielokrotnie podkreśli, za to doskonały tekst. W pierwszym akcie sala śmieje się praktycznie non-stop, a humor Geralda Sibleyras jest jednocześnie inteligentny i prosty (to połączenie jest możliwe!). Ten moment z wyborami wydaje się taki właśnie na miejscu, dopasowany do sytuacji.
Jak mogłeś w 2015 głosować na Komorowskiego, a nie za przyszłością? – męczy mnie tylko to, kto kiedyś o to zapyta.
(Koniec sobotniej trylogii z Bronisławem Komorowskim na blogu)

1 Comment