Pamiętacie? Dwa lata temu, o tej porze, wszyscy uganialiśmy się za potworną dzieciobójczyną. W tym roku polujemy na bestię. Nabożni chrześcijanie po niedzielnej mszy w garniturach, wyznający miłość bliźniego, goście z siłowni o tatuażach na twarzy, tej miłości niewyznający, kobiety zmęczone w autobusach miejskich, wszyscy. Wszyscy sprawiedliwi.
Czytanie artykułów, jak i komentarzy, zmusza do zastanowienia, gdzie w nas siedzi ta bestia. Bo że siedzi jest to rzecz pewna. Czemu tak nagle chcielibyśmy zabijać za zbrodnię sprzed dwudziestu siedmiu laty, czemu jak pitekantropy pożądamy krwi?
Obie te nagonki pokazują jak przy użyciu paru haseł rozpowszechnianych przez szmatławą prasę (a dziś o tytuł szmatławca może walczyć prawie każdy dziennik) można wytworzyć narodową histerię, podgrzewaną dramatycznymi relacjami, wspomnieniami, opiniami. Okazuje się, że wywołanie linczu, zamieszek, czystek etnicznych czy mordów to dzisiaj sprawa kilku dni. Wszystko w imieniu wielkich cnót. Gdy rozum śpi (a nad Wisłą chrapie aż miło), budzą się bestie. Wystarczy napisać, że gdzieś krzywdzą dzieci albo zwierzątka a mechanizm sam się uruchamia (dotyczy to też histerii pod tytułem „Pedofilia w polskim Kościele”, gdy kilkadziesiąt przypadków uogólnia się na całą populację). Każdy, kto uważa inaczej, staje się współzbrodniarzem.
(Tak bardzo w tym opisie brakuje oświeconej władzy, rozumnego władcy. Na polowaniu na bestię bawi władza, przypodobując się czytelnikom szmatławców.)