Syrakuzy, Ortygia
1.
Stanął na brzegu, nie poczuł nic. Kelnerka z pobliskiego baru, reklamującego się półtorametrowym plastikowym lodem, rzucała gęsiom chleb. Stado szpaków obsiadło pobliski figowiec. A przecież:
Jęk czarnych papirusów u kamiennej śluzy,
Szelest usłyszysz cichy drzemnej, wodnej głębi
I przez senne gruchanie uśpionych gołębi,
W nocy, kiedy nad źródłem staniesz Aretuzy.
Choć woda się porusza jak włosy meduzy
i czarną paszczę źródła noc mityczna ziębi,
Cisza martwa usnęła u zmarłej przerębli,
Odeszły stąd boginie, zmarły Syrakuzy.
I nagle w obumarłym i martwym eterze
Ton wysoki się zjawia, uparcie niezwiewny,
I źródło, i noc ciemna w posiadanie bierze –
Zatrzymuje się, zniża, gołębiem kuszony,
opiera się i dzwoni czysty i podniebny –
Ton, jaki dla nas wybrał czarny mistrz z Cremony.
2.
W srebrnym rynsztunku czuwa czternastoletnia Łucja, wielka nieobecna. Ciało ukradli Wenecjanie, więc pokazują jej pusty grób. Tylko pozostała lewa ręka Łucji wisi opiekuńczo nad miastem.
Na placu przed katedrą – marmur na połysk – wszystko jest dzisiaj na swoim miejscu. Pies targa plastikową szklankę, dzieci ścigają się na rowerach, para zakochanych opisuje ściany. – Czuwa – mówią wszyscy.
Wtedy właśnie, tuż po dwudziestej, zjawia się czternastoletnia Łucja i zamawia owoce morza.
3.
Boginie nie odeszły, tylko zmieniły nazwiska.

2 Comments