Właściwie dwa wpisy temu napisałem już, że z kryminalnej farsy niewiele pamiętam. Działo się tyle różnych na raz wydarzeń, że śledzenie fabuły wydawało się najmniej istotnym.
(Na dodatek ja ciągle żałuję, że nie nadążam za repertuarem kinowym i „Za wzgórzami” mi umyka, a tu teatr.)
Pomysł ze sceną pomiędzy rzędami widowni jest dla mnie dość zaskakujący, wziąwszy pod uwagę, że nie mamy do czynienia ze spektaklem awangardowym lub eksperymentalnym, ale z najzwyczajniejszym kawałkiem rozrywkowym. Stąd śledzenie akcji (jak przypuszczam, bo w tym czasie odbierałem lub wysyłałem esemesy) mogło być utrudnione.
W akcie drugim akcja bardziej mnie interesowała. Bawiłem się, ale średnio. Oczywiście doceniam Barbarę Krafftówną i tytułowa rola jest rzeczywiście popisem jej umiejętności, ale do zapamiętanego z dzieciństwa filmowego arszeniku i starych koronek daleko.
Były więc brawa, ale zachwytów nie było. (Tylko mi się nasunęło, tak jak się zwykle nasuwa mojej Babci, że ten Pokora to się bardzo postarzał).
