Do tej księgarni dawno nie zachodziłem. Trzeba wejść do podziemia. Ten uroczy zapach papieru i snów. Tyle książek. Rzadko mnie dopada upiór posiadania tak jak tu. Chodzę i obmacuję
grzbiety, wdech i wydech, czule opuszkami po obwolutach.
Południe. Jest wyjątkowo pusto i cicho. Sprzedawczynie przechadzają się pomiędzy regałami jak doglądający róż ogrodnicy.
Dobrze słychać ich teatralny szept, nie wiadomo o kim: to jest nimfomanka.
–
Kościół przed nabożeństwem składa się z kaszlnięć, odkaszlnięć i tonów obcasów.
Nagle jakaś kobieta wybiega i krzyczy: Buenos Aires!