Właściwie mógłbym napisać to, co napisałem jeszcze w sali kinowej do H.(a ona nie odpisała): Idźcie na „Służące”! Idźcie na „Służące”! Idźcie na „Służące”!
Narracja dopracowana pod każdym względem: tak jakby kamerę umieścić na południu Stanów w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Mimo stu czterdziestu pięciu minut nie dłuży się jak wczorajsze dziewięćdziesiąt pięć minut. Wciągająca.
Z zaskoczeń: film pokazuje jak bardzo zmieniło się pojęcie dzieciństwa. W Ameryce lat sześćdziesiątych celem życia kobiety było małżeństwo i dziecko (dzieci), ale już nie jego (ich) wychowanie, które pozostawiono czarnoskórym nianiom (mogły zajmować się dzieckiem, ale nie mogły korzystać ze wspólnej z białymi ubikacji!) Dzisiaj moda jest inna. Dziecko staje się produktem nieprzetworzonym. Dosyć wtrętów. Koniec.
(4,5/5,0)