Taki festiwal to jest ciężka praca. Czekasz na film, czekasz a później na przykład zawód.
„No puedo vivir sin ti” tytuł miało – bez żadnego uzasadnienia – w języku hiszpańskim. Od pierwszej sceny film denerwował pretensjonalnością. Zdjęcia i ujęcia czarno-białe jak z filmów z lat czterdziestych, nawet chmury podobnie ciemnieją. Nie do zniesienia naśladowanie.
Pretensjonalna była też fabuła: biedny tatuś zagrożony wykluczeniem społecznym bardzo kocha swoją córeczkę, a że jest życiowym niedorajdą* staje się potencjalnym samobójcą. Ckliwe, piękne. Nie wiem, może jestem bez serca, ale wydało mi się to wszystko strasznie nieprawdziwe.
(2,0/2,0)
*W typie raczej nie assholika, ale przepraszam-że-żyję.