„Późna jesień” w mglistym Seattle oglądana jesienią środkową. Pięknie sfotografowana opowieść o miłości, z gatunku tych rzadkich opowieści o miłości, w których niepewność.
Świetne jesienne słońce. W filmach miłosnych lubię milczenie. Bo uczucie wyraża się czymś poza: sposobem dotyku, spojrzeniem, snem i to w „Późnej jesieni” doskonale sfilmowane.
Nie chciałem wychodzić. Po raz pierwszy chyba napisy spłynęły aż do klauzuli o prawach autorskich.
(Koniec studia festiwalowego. Następny wieczór spędzam na fotelu dentystycznym.)
(4,0/5,0)