W przerwie między festiwalowymi projekcjami a sobotnim smęceniem, autor bloga wybrał się do kina.
Okazało się, że głównego bohatera „Rozstania” poznaliśmy już na dzisiejszym porannym seansie. Ten sam, mężczyzna jakich wielu w ostatnio widzianym kinie: bez kręgosłupa, bez odwagi, materialista i egocentryk (kobiety w filmach, nawet przegrywając, okazują się być silniejszą płcią). Nie da się na takich patrzeć.
„Rozstanie” było filmem o kłamstwie, ilustracją do VIII przykazania tak trafną, że mogłaby być puszczana na lekcjach religii.
(Czasami czuję, że salę kinową traktuję jak obóz dla uchodźców.)
(3,0/4,5)