Nie pamiętam kiedy to było. Wiosną dziewięćdziesiątego dziewiątego a może w lipcu, sierpniu lub wrześniu. Wiele wskazuje na wrzesień. Zarzekałem się wtedy, że to najważniejsze wydarzenie w moim podówczas jeszcze nastoletnim życiu, a teraz już nawet nie potrafię rozpoznać szczegółów (musiałbym sprawdzić w dzienniku, ale być może umarłbym ze śmiechu czytając, co pisał ów absolwent liceum ogólnokształcącego).
To była rozmowa przez telefon. Parę słów i w Peru trzęsienie ziemi. Przedpokój i nie wiedziałem, gdzie jest wyjście ewakuacyjne, gdy wali się świat. Potem napisałem list, ten, że zawsze. Zapisałem go w innym alfabecie i tam znowu coś o sercu, itede itepe. (Mógłbym być emo, gdyby nie za wcześnie.) A potem wyjechałem z Lu. Taki koniec historii. Zaczęły się inne.
Po roku podchodziłem już do tego zupełnie spokojnie.