W dyskusji o wojnie w Bośni najbardziej zawsze poruszało mnie pytanie o to jak możliwe jest to, że sąsiad po iluś tam latach wspólnego życia nagle zabija sąsiada. „Cyrk Columbia” próbuje pokazać genezę wojny w skali mikro, w małym hercegowińskim miasteczku, jak z „Rancza”. Rozbudzający się nacjonalizm jest dla jego mieszkańców pretekstem dla wyrównania własnych rachunków: z zazdrości, z zawiści, z zadawnionych waśni.
Tak się rodzi wojna w Wilkowyjach.
Czegoś jednak brak. Dynamiki? Ciężko uwierzyć, że reżyser ten sam, co w „Ziemi niczyjej”
(3,0/3,0)