Liturgia Wielkiego Piątku w okrągłym kościele parafialnym w Ś. trwała niecałe półtorej godziny. Nazwanie jej przebiegu niestarannym byłoby komplementem, bo była to liturgia niechlujna, a przez to straszliwie przygnębiająca autora bloga.
Księgi liturgiczne na Triduum Paschalne zawierają linię melodyczną, ale trzeba umieć ją odśpiewać. Podobnie język symboli wymaga umiejętności jego odczytywania. W Ś. zupełny analfabetyzm (i to w obu kwestiach).
(Liturgia opóźniona, bo trwała droga krzyżowa. Tabernakulum zamknięte. Pasja naprędce odczytana. Adoracja piętnastu krzyży, każdy z innej parafii, główny krucyfiks nadal w fiolecie. Dobór pieśni przypadkowy, w tym takie kuriozum jak Tam na wzgórzu wśród skał, stary krzyż ongiś stał. Do tego pośpiech, pośpiech w gestach, w słowach, w celebrowaniu.)
Właściwie celebrowana liturgia pozwala otworzyć niebo. Jak analfabeci mogą ją jednak odczytać? Może dlatego zamiast celebrować otwarte niebo, wolą uciekać się do znaków najprostszych: biało-czerwonej flagi lub monogramu „JP II”?
(Żeby jednak poczuć nieco piękna: znowu Bach.)