Na koniec ósmej klasy zrobiliśmy sobie zdjęcie. Był czerwcowy wieczór po rozdaniu dyplomów najlepszym uczniom szkoły i ustawiliśmy się przed stale zamkniętymi drzwiami od strony boiska. Na tle w kolorze ceglanym zestawienie plam białych i czarnych: strój uroczysty obowiązkowy, zważywszy na podniosłość okazji i wyjątkowo ciepły wieczór. Stoją tak więc na schodach, patrzą w kierunku ulicy Róży (wtedy już Popiełuszki), pstryk i pozostali.
Żeby się dowiedzieć kim są (a byli tam i ci z „a”, i z „b”, itd. aż do „e”) musiałbym sięgnąć do swojego dziennika, lektury zapewne zabawnej, do której wciąż boję się zajrzeć. Może jakbym przyjrzał się bliżej twarzom, to nawet bym odgadł, że to Piotrek, to Stefan, a to Karolina. Nie mogliśmy się rozstać tego czerwcowego wieczoru i przez następnych kilka dni. Odwiedzaliśmy się przy egzaminach, wymienialiśmy zdjęcia, zapewnialiśmy się, że nawet w liceum, że za dziesięć lat w tym samym miejscu (kiedy minęło to dziesięć lat i czy ktoś się spotkał?)
Widziałem, zdaje się Dorotę, ale nie jestem pewien, w moim osiedlowym kościele w Wa. Może to była jej bliźniaczka Ania? Z Aśką pracowałem w jednym biurowcu, raz nawet powiedziałem jej „cześć!”, ale nie wiedzieliśmy o czym rozmawiać. Czasem się dowiaduję, że ktoś jest koszykarzem, ktoś uczył niemieckiego, a teraz wyjechał do Wa., ktoś inny redaguje literackie pismo. Zapewnialiśmy się, że nawet w liceum, że za dziesięć lat w tym samym miejscu. Mam tylko zdjęcie. Nie wiem, kto na nim jest.