(Za oknem spokojny wizzair spływa przez chmury, minął oleandra, prawie zaczepił o aksamitkę.)
Chwilowo przerwałem autobusową lekturę przedzierania się przez fałdy brzuszne i tkanki miękkie na rzecz taniego czarnego z Wołowca.
„Słownik” Jenny Erpenbeck czyta się jak tomik wierszy. Pierwsze skojarzenie z „Wrońcem” Dukaja, potem bardziej z Schulzem. Trauma opisana jak sen. Słowa falujące.