Krakowskie za oknem co rano. Oni tam stoją, śpiewają, walczą. Sto osiemdziesiąt mija krzyż, na którym ponoć wcale nie umarł Jezus Chrystus, ale poległ Lech Kaczyński. Jadę i wściekam się. Co rano.
Milczący Kościół, moja matka. Kunktatorstwo czy krótkowzroczność? Tam na Krakowskim zamyka się pewien rozdział w historii polskiego katolicyzmu. Triumf motłochu nie jest triumfem krzyża. Czy nikt nie boi się na wysokich ambonach, że zaczną odchodzić, że już powoli odchodzą?
Kościół zwycięski: obowiązkowa katecheza, ceremoniał państwowy, procedura współdecydowania. A gdzie praca nad wiarą? nad myśleniem? nad sensem naszego chrześcijaństwa? (Opluwano księdza Tischnera, za to, że on Kasandra. A on po prostu dalekowzroczny.) Kościół zwycięski, czyli niepowszechny.
Krzyż na Krakowskim staje się symbolem Kościoła, który z Chrystusem rozstał się na trzecim albo czwartym posiedzeniu komisji majątkowej.
(Boli bardzo.)