Znamy się z widzenia, czyli z windy, czyli wcale. Ona, młoda, córka swojej matki. Mamroczemy „Dzień dobry”, odwracamy głowy i tak jeździmy, my mizantropi z wielkich miast.
Dzisiaj inaczej. Ona z chłopakiem / facetem / narzeczonym (niepotrzebne skreślić). Wywindowani. Ona: Cześć!. Ja: Cześć! i odwracam głowę, zgodnie z instrukcją współużytkowania dźwigu. Ona o pogodzie. Że do mnie, orientuję się między drugim a trzecim. On zaniepokojony, wyciąga rękę. – Filip jestem – mówi. Jej wprawdzie nie znam, ale on Filip. Przedstawiam się. Winda zatrzymuje się tam, gdzie trzeba.
Wysiadam, wbiegam do mieszkania, zanoszę się śmiechem.