Prawie każdy z siedemnastu rozdziałów Lecomte’a kończy się morałem w stylu: i żyli długo i szczęśliwie. Irytuje mnie ta nadmierna chęć przypodobania się czytelnikowi. Zresztą, ten łagodny styl pisania, homeryckie porównania i eufemizmy sprawiają pewien kłopot. Publikowany w internecie fragment na temat Humanae Vitae okazuje się być najlepszym fragmentem książki.
Mimo odkrywania sekretów, autor unika pewnych pytań, np. o pomoc w ucieczce zbrodniarzom wojennym lub o związki z dyktaturami południowoamerykańskimi. Nawet to ostrożne pisarstwo nie pozwala nie dostrzec, że z Kościołem jako instytucją źle się dzieje. Im bardziej jest doczesny, tym rzadziej patrzy w górę.
(Powyższe zdanie mogłoby być doskonałą puentą, taką właśnie jakie lubi Lecomte. Przypadkiem, czytałem go w objazdowym sto osiemdziesiąt i jakoś to wymowne milczenie Kościoła teraz w Wa. i to, co opisano w „Tajemnicach Watykanu” łączy się ze sobą. Może w określenie „kryzys”?)