Martin-Gropius-Bau. Stoimy w ogonku wzdłuż muru, który nie istnieje. Tak od siedemnastej trzydzieści. Tamta pani z koleżankami już odpadła, i ta też – co czytała książkę. Teraz przed nami pan z żoną i pingwinkiem przy plecaku. Jeszcze cztery godziny – informuje tabliczka, jeszcze sześć godzin – informuje pani z muzeum, świeże bajgle – informuje pan z koszem. Teraz kolejka wzdłuż nieistniejącego muru dobiega do drzwi. Pan ochroniarz z papierosem odlicza eins, zwei (jakieś krwawe skojarzenia.) Dwudziesta trzydzieści: ogonek zakręca, wspina się po schodach, otacza balkon, z którego widać tych, co jeszcze dalej. Kończą się rozdziały w książkach, game over na komórkach, pilni portierzy wpatrują się w tłum.
Jest dwudziesta pierwsza. Wchodzimy. Frida Kahlo.