Berlin, 25.07.2010

(Nie czytam wpisów dłuższych niż dwadzieścia, dwadzieścia pięć zdań. Zmieścić podróż w krótkim wpisie: wyzwanie. I ta systematyczność.)

Msza w osiedlowym kościele Maria unter dem Kreuz. Nie lubię polskich misji, bo w nich duszna atmosfera udzielnego księstwa. A katolicki to powszechny. Lubię zachodnie kościoły po kryzysie, gdzie uczestnictwo wynika z wiary, a nie z tradycji, nie z co-ludzie-powiedzą lub tęsknoty za ojczyzną. Dbałość o liturgię, piękno słów, gestów, muzyki. Chrzest celebrowany z namaszczeniem, nie w seryjnej produkcji. Nie chce się wychodzić.

Kawa w osiedlowej kawiarni (dwa razy cappuccino z muffinem: 8,2 EUR). Obserwujemy psy, autobusy i rowerzystów. Spokój w tętnicach.

Pomnik Holocaustu jako wielki plac piknikowy. Zabawa w chowanego, flirt. Wycieczki wysypują się pomiędzy kamienie.

Nie lubię Berlina cesarskiego, tego z katedrą, operą, muzeami. Pompatyczny i bezduszny. Lubię Berlin osiedlowy, prowincjonalny, kawowy.

Muzeum Pergamońskie. Byłem zmęczony, nie pamiętam. W gablotce szkielet asyryjskiego chłopca (z któregoś wieku p.n.e.) Człowiek eksponat.

Dodaj komentarz