(Tytuł nie ma charakteru parodystycznego. Próbuję uwolnić się z obowiązującej panegirycznej narracji.)
Zapisy z sierpnia i września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego pozwalają odczuć czym jest apokalipsa. Ostatni wieczór przedwojennego świata: Na kolacji u Simona: cała banda. Tonio żegnał się ze wszystkimi, Staś Baliński z oczami pełnymi łez (s. 139).
A kilka dni później pełzanie po podlaskich mokradłach: Leżymy rozpłaszczeni na bagnie przez dwanaście godzin, bez jedzenia, podrzemując w przerwach (s. 154), uciekanie przed nalotami, spanie po stodołach. Haiti.
(Apokalipsa wstrząsa jeszcze bardziej, gdy już wiemy kto ukrywa się w tych podmokłych zaroślach. Arbiter elegantiarum, elita intelektualna upadającego państwa.)