Zdążyłem przejść z terminalu do terminalu, aby odnaleźć kofihewen, ale ona już tam była, ta walizka. Popijałem karmelową kawę a droga powrotna bez powrotu, już ewakuowana. To walizka przy kiosku rilaj – jak mówił megafon.
Poniżej staliśmy. Kolega, kopę lat, z Brazylijczykiem. A tu tłum (a tam walizka – powtarza megafon). A oni nie wychodzą, bo bez walizek wciąż. Na razie Paris, Paris. Lekka histeria w ciemnym futrze po lewej. Po prawej, róża, sztuk jeden.
(Brazylijczyk mówi białi. Nie wiem, czy ma na myśli oczekiwany płaszcz żony, czy pogodę na zewnątrz).