Od „Paru osób, małego czasu” wyczuwam fascynację rytmem pisania Mirona Białoszewskiego. „Chamowo” czytam jak w hipnozie. Wa w nim nie jest po prostu miastem, jest organizmem, potężną amebą rozczapierzoną nad rzeką. Miron w Wa węszy, obserwuje, przeżywa to miasto, temu miastu, tym miastem. Przeczuwa gotyk Siekierek, pajęczynę linii autobusowych. Wsiada w 610, przemyka arteriami. Nasłuchuje. Z chaosu słów i dźwięków wyławia dodekafonię Wa.
(Zazdroszczę mu tej pisaniowości. Zazdroszczę bardzo. Ja nadal niepotraf.)
(Przy dacie pierwszego sierpnia, Miron niczego nie rozpamiętuje. A oni nim, dzisiaj, Mironem rozpamiętują.)