To pożółkła sąsiadka z góry, pachnąca papierosami, to ona powiedziała, gdy wracaliśmy z kolejnej koronki, ona wtedy na tych schodach, my z dołu, ona z góry w szlafroku, to ona powiedziała, to co mógł nam powiedzieć ksiądz albo biskup, ale to była tylko ona i jak zawsze pachniała papierosami, i głos miała ochrypły. I jak zobaczyłem ją, to wiedziałem co powie. Tego wieczoru mogła powiedzieć tylko jedno. Wcześniej czy później mieliśmy to usłyszeć, bo wierzyliśmy w cuda, ale rozumieliśmy, że teraz to już na cud za późno, że tam lekarze, że komunikaty, że ludzie się zbierają na placu, ale Jego tam coraz mniej, coraz słabiej. A może wierzyliśmy, że się uda. Raz jeszcze. Kolejny raz, że w tych wszystkich kościołach, w których odmawialiśmy koronki, różańce, pod którymi zapalaliśmy lampki, że w tych wszystkich kościołach jakiś anioł potężnym głosem zawoła: „Jeszcze nie teraz, nie w tę sobotę!” Nie zawołał, więc kiedy wracaliśmy z kościoła, a był to mój trzeci kościół tego dnia, a ludziom pikały komórki, przychodziły smsy i nie było żadnego łkania, bo nikt nie wierzył, w to, co było napisane na ekranikach nokii, więc wtedy, gdy szliśmy a ja rozmawiałem z rodzicami i sąsiadką, ale nie tą, tylko inną, a tamta stała w szlafroku i patrzyła na nas, a było to tak dziwne, bo nigdy dotąd nie stała w szlafroku patrząc na nas, gdy wchodzimy po schodach, to wiedziałem, już wiedziałem, co powie. Wiedziałem, ale nie chciałem uwierzyć, że to teraz, że zaraz zaczną bić kościelne dzwony i że będą tak biły dobry kwadrans, a potem nagle wszytsko ucichnie i pójdziemy kolejny raz do kościoła i że w modlitwie eucharystycznej po raz pierwszy nie usłyszę jego imienia, nie chciałem uwierzyć, że zobaczę w telewizji czarny pasek a nad nim zdjęcie kardynałów śpiewających na placu „Salve Regina”, nie chciałem uwierzyć, a ona wychylała się zza barierki schodów, patrzyła na nas swoimi zmęczonymi oczyma, a potem lekko podnosząc głos, powiedziała:
– Jan Paweł II nie żyje.