dla tamtego czeskiego prezydenta podobnie jak dla czeskiego filmu miałem podziw. pamiętam jego wizytę na uniwersytecie w schyłkowym elesde gdzie nad aleksandrem k. już krążyły widma a polska polityka wydawała się duszna i zatruta (ach jak liczyliśmy że gdy odejdą znowu będzie dobrze ach jak się myliliśmy). on autorytet w burzy oklasków obok aleksander k. wstyd klaskać.
Havla najlepiej widać zza notatek pisanych do współpracowników niezwykle pedantyczny obdarzony darem obserwacji esteta. (im dłużej czytam tym bardziej widzę pragę oczami sveraka albo hrebejka). jednocześnie depresyjny i samokrytyczny.
dziwne z podziwem pisze o polsce. porównuje z czechami, pogrążonymi w amoku rozliczeń, demagogii, braku troski o kraj i umniejszania innych. wyłącza telewizor gdy słyszy przemówienia nowego prezydenta. rok dwa tysiące piąty. zaraz polskę ogranie ta sama obrzydliwa i nieuleczalna choroba (u nas przenoszona przez drób). Havel jako jeden z niewielu jest politykiem z wizją, mężem stanu w przedwojennym znaczeniu, kimś dla którego sondaże nie determinują wszelkich decyzji, dla kogo fakt, super ekspress itp. to zwykłe szmatławce a nie vox populi.
takiego Havla bardzo w Polsce brakuje. I piszę to z zazdrością. (tak jak zazdrościłem dawno temu, że to elektryk, a nie dramaturg. a dzisiaj? o tempora, o mores!)
(i to są właśnie powody, że zamiast snom się oddawać do północy czytałem Havla na pomarańczowej kanapie).