Tego lata wszystko się zaczęło. Wszystko. W szczęściu i nieszczęściu. Od tego lata zależą właściwie dalsze losy, jeśli nie ludzkości, to przynajmniej moje. Na stacji kolejowej w Komańczy zadawaliśmy sobie pierwsze pytania. Pełni apostolskiego zapału by przemierzać magury i kiczery. Nad nami wisiała tajemnica. Nikt nie wiedział co będzie robił, kto zostanie czyją żoną, czyj pociąg odjedzie najdalej ze stacji Komańcza. Marzyliśmy o górach, tylko to się liczyło.
Dziś dwór na Nizinie Mazowieckiej. Kolejne wesele. Siedzimy razem starsi o osiem długich lat. Z żonami, opcjonalnie z dziećmi. Zastanawiamy się czy w tych twarzach jeszcze widać rysy tamtych dwudziestolatków z Komańczy.