Budziłem się co jakiś czas. Ze snu wyrywał mnie odgłos chrapiących widzów rządek dalej. Film trwał prawie trzy godziny. Był o mężczyźnie, bardzo samotnym, mimo tego, że miał władzę i siał strach, poszukującym miłości (bo wbrew recenzjom nie o seks tu chodziło, a o uczucie). Mężczyźnie, który – mimo nabytej nieufności – zaufał i gorzko się zawiódł. Mimo, że – budząc się w pewnym momencie – zauważyłem, iż jest raczej czarnym charakterem, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest postacią budzącą (moje) najcieplejsze uczucia.
(Poza tym, jak zauważyłem, film portretował trupę teatralną, która postanowiła zostać oddziałem komandosów. Żenujące. W bardzo dobry sposób pokazano jak wielkie idee i słowa zatruwają umysły młodym ludziom i każą zabijać, spiskować i umierać, usprawiedliwiając się, że to dla sprawy. To chyba też dla mieszkańców Priwislinskiego Kraju przestroga.)
(Jak widać, filmu interpretacja a rebours narodziła się w mej uśpionej w kinowym fotelu głowie).