Stałem na przystanku. Wyświetlacz pokazywał: ósemka na przystanku, dziewiątka za dwie minuty. Na przystanku pusto. Na skrzyżowaniu obok stały siódemka i dwadzieścia cztery. Jako, że to miasto przeczy zasadom logiki, nie wydała mi się ani trochę dziwna ta jawna sprzeczność stanu faktycznego ze stanem opisywanym. Ba, miała w sobie coś urokliwego. Pomyślałem (a myśl moja jeszcze senna i natchniona zdaniami czytanej książki była), iż w istocie są to monumenty tożsamości tego miasta – afirmacja chaosu, który ogarnia to miasto: jego strukturę, jego mieszkańców, jego architekturę, który każe tramwajom nie poddawać się miarom, tylko biec swoim własnym torem w swoim własnym nieniepokojonym przez to miasto czasie.
Wtedy właśnie ni stąd, ni zowąd nadjechało dwadzieścia dwa.