Na pewno, nie przypomina to tajemniczej aury „Weisera Dawidka”, czaru „Opowiadań na czas przeprowadzki” i sopockiego uroku „Castorpa” (dzięki któremu spędziliśmy piękne dni dwie zimy temu w przedwojennym pensjonacie przy molo). Właściwie czyta się to jak notatki do jakiejś bardziej rozbudowanej fabuły. Bo stworzone (odtworzone?) postaci są warte, by jeszcze powrócić i przemówić.
Są dwie rzeczy, które nie pozwalają jej odłożyć i schować:
Okładka z obrazem współczesnej Ostatniej Wieczerzy Bena Willikensa. Najprawdziwszym z możliwych obrazów.
I zdanie to, ostatnie, które o religii w świecie współczesnym mówi więcej niż przemądrzałe artykuły i śmiertelnie nudne kazania:
– A gdzie jest Jezus?” – zapytał ktoś niezbyt głośno.
Przez długi moment elektryk nie rozjaśniał sceny. Tkwiliśmy nieruchomo w najgłębszym mroku i nikt nie powiedział słowa.