
Robert Douglas-Fairhurst, Lewis Caroll w Krainie Czarów. Prawdziwa historia Alicji, tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński i S-ka 2025
1.
Bo to o zachwyt, jestem przekonany, chodziło i jeszcze o tę pewność, że Fränzi na wieczność będzie miała dziesięć lat, nie zostanie wdową, nie będzie uciekała z płonącego Drezna, nie umrze na serce: o sprzeciw wobec upływu czasu, ucieczki chwil (Dziennik. Fränzi albo o uciekaniu)
Lubił małe dziewczynki – samo wystukanie na klawiaturze tych słów przyprawia o palpitację. Ale jak można? Jak można o tym pisać? Lewis Caroll notował w dzienniczku małe przyjaciółki, umawiał się z nimi na sesje fotograficzne w negliżu i obficie korespondował. Ów zbyt pobożny stary kawaler, którego uniwersyteckie zajęcia wiały nudą. I który – w gruncie rzeczy – jest pisarzem jednej książki.
2.
Dzieciństwa jako takiego wtedy jeszcze nie było. Zresztą historia Alicji ma swój wymiar klasowy: Caroll nie opowiada o londyńskich ulicznicach, ba, jak przystało na konserwatystę ludem z lekka się brzydzi. Oksford to zupełnie co innego, tam istniał kult małych dziewczynek, córeczek wykładowców i mieszkańców: mężczyźni zabierali je na podwieczorki i nad rzekę, i pisali dla nich wiersze (s. 114).
Jedną z nich jest córka dziekana, Alicja, dla której zupełnie Caroll straci głowę. Jego powieść jest – nie ma się co dziwić – historią miłosną, uwieczniającą tamtą dziewczynkę, tak samo jak swoje Alicje uwieczniali Balthus czy Kirchner. Dalej jest tylko dorosłość i rozczarowanie.
W tekście pozostanie niezmienna. Dopiero Douglas-Fairhurst pokaże nam jak się zestarzeje, na Wielkiej Wojnie straci dwóch synów, będzie zgryźliwą właścicielką pałacyku jak z kostiumowego serialu. Alicja zatrzymana w czasie dzieciństwa i prawdziwa Alicja – to dwie różne osoby.
A tu jest Niewypowiadalne: dbający o dobre imię autora „Alicji” krewni wyrwą kartki z jego dziennika i potłuką płytki z fotografiami. I tak szybko trafi pod lupę strażników moralności (rewolucji), ale jednak uratuje się tym razem (przynajmniej na razie).
3.
Nasza epoka pomiesza wszystko. Będzie oceniać bezwzględnie, wykreślać i wymazywać. Tyczkowaty mężczyzna na plaży bawiący się z dziećmi zostałby w najlepszym razie zatrzymany przez policję, a w najgorszym – zlinczowany. Głos ludu nie zna litości.
Bardzo więc cieszę się, że znalazł się ktoś taki jak Robert Douglas-Fairhurst, który o Wiecznej Alicji i jej twórcy napisze ze zrozumieniem i swego rodzaju czułością.
Jest coś Jarosławowego w tej opowieści o Charlesie Dodgsonie. Poczucie tajemniczości życia i niemożność wypowiedzenia – poza literaturą – tego, co znaczące – zapisałem kiedyś nad artykułem o Alicji. Ten sam palec przyciśnięty do ust.

1 Comment