księgarnia 40/24

Otto Mueller, Akty w wydmach, 1919, Hamburger Kunsthalle, źródło: wikimedia.org

Sylvia Plath, Johnny Panika i Biblia Snów oraz inne opowiadania, tłum. Aga Zano, Marginesy 2024

Za co kocham Sylvię Plath?

Długie lato roku piętnastego należało do Sylvii Plath i Otto Muellera. Nigdy bardziej czule nie pisałem o niej, nigdy też – nie rozumiałem jej, tak przynajmniej mi się wydawało, aż tak dobrze. Notowałem więc o cyzelowanych słowach Sylvii, choć w sumie czytałem jej jeszcze mało. Bardziej była przeżyciem niż przeczytaniem.

„Opowiadania” zabieram do Portugalii i nagle okazało się, że jest to książka niesamowicie letnia, plażowa. Młode małżeństwo pisarzy jedzie opalać się do hiszpańskiego miasteczka (które jest jeszcze rybacką wioską a nie turystyczną metropolią); nastoletnie rodzeństwo wraca na plażę swojego dzieciństwa, orientując się, że do dzieciństwa nie da się powrócić; para wybiera się w podróż po parkach narodowych. Plaża, na której czytam opowiadania leży po przeciwnej stronie plaż z dzieciństwa Sylvii, dokładnie na rewersie Oceanu: tutaj na wcinającym się w niego cyplu można nabyć „ostatnią parówkę przed Ameryką”. Zieloną skałę z opowiadania pod tym samym tytułem odnajduję na Cordoamie.

(Gładzi nas słońce. Schowany pod namiotem czytam na głos fragmenty „Wszytskich drogich zmarłych”. Dziecko nie odchodzi budować, chce słuchać jeszcze.)

Plath jest malarką. Już w tytułowym opowiadaniu, zaraz szybko, na dziesiątej stronie, pojawia się obraz jeziora ludzkich myśli i masz wrażenie, że oto siedzisz nie przed drukowanym tekstem, ale ogromnym płótnem Hieronymusa Boscha. Właściwie wewnątrz każdego z opowiadań odnajduję cykle obrazów: cyzelowane słowa oznaczają kolejne pociągnięcia pędzla, nakładanie się barw, zmianę odcieni. Czysta przyjemność oglądania prozy.

Narratorka opowiadań zmienia się wraz z autorką. Najpierw jest wcześnie osieroconą, ukochaną córeczką tatusia; potem nastolatką w koledżu; rejestratorką w szpitalu; żoną odnoszącego pierwsze sukcesy literata; wreszcie Amerykanką wychowującą dzieci na angielskim przedmieściu. W każdej odsłonie jest szczera, nie okłamuje czytelnika, nie chroni siebie, ba, robi więcej – demaskuje cudzą nieszczerość – może to cel tych opowiadań – jak w „Dniu, kiedy umarł pan Prescott” albo „Inicjacji”.

Wtedy byłem od niej starszy o cztery lata, teraz o trzynaście. Ona na zawsze trzydziestojednoletnia (taki bolesny przywilej) chowa stopy w ciepłym piasku, dzieli nas jedynie Atlantyk. Nadchodził odpływ, ocean zasysał się w siebie. Stałam nad wodą, odrzucona i niepotrzebna, pośród wyschniętych czarnych wodorostów, pokrytych twardymi pęcherzykami (…) Nagle bardzo stara i samotna przyglądałam się muszlom – brzytewkom, łódeczkom dla wróżek, małżom w kłaczkach wodorostów (…) i maleńkim białym rożkom (s. 141). Lato jest zawsze niepokojące, tak właśnie bywa u Plath. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które tutaj zadałem. Mam przeczucie, że w prozie Sylvii można się zanurzać jak w błękitnych falach. Gnębi mnie to, że po dziewięciu latach, nadal nie potrafię napisać o niej nic mądrzejszego.

Dodaj komentarz