księgarnia 5/24

źródło: allegro.pl

Aleksandra Kozłowska, Ambulans jedzie na wieś. Śladami wędrownych wyrwizębów, Znak 2024

Chociaż, w przeciwieństwie do językotrzymacza i szczękorozwieracza (s. 299), brzytwa nie jest narzędziem dentystycznym, czytając najchętniej sięgnąłbym po brzytwę Ockhama.

Fenomenalny pomysł opowieści o polskiej wsi widzianej z perspektywy objazdowych gabinetów dentystycznych, zostaje rozcieńczony osobistymi wyznaniami lekarzy, uwagami na temat zabytków (wraz z przypisami krajoznawczymi) oraz odczuciami autorki względem rozmówców. Najbardziej irytującym punktem reportażu wydaje się rozdział wypełniony gwarą kociewską, w którym czytelnik(czka) koncentruje się głównie na tym, jak ona brzmi. Tenże sam rozdział uwypukla problem fact-checkingu: autorka najpierw cytuje – anegdotyczną w swoim brzmieniu – historię porodu odebranego przez stomatologa, a następnie traci czas, by ją udowodnić, nie przyjmując do wiadomości, że może być zmyślonym wspomnieniem.

A tak naprawdę to jest materiał na prawdziwy eastern (trop „Django” pojawia się zresztą na samym początku), a nie na sentymentalną powiastkę. Krew, ból i prowincja utaplana w błocie. Nie jest to żaden zarzut, po prostu oczekiwałem innej konwencji.

Takiej jak z artykułu w starej „Kamenie„, gdzie miastowa reporterka na rubieżach Lubelszczyzny odkrywa świat medycznej magii. Swoją drogą w „Ambulansie” najciekawsze okazują się rozdziały „teoretyczne”, charakteryzujące opłakany stan higieny jamy ustnej Polski lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

[Nie, że tylko narzekam. Jestem wdzięczny autorce, bo przywołała we mnie ukryte dzieciństwo. Może nie gabinet dentysty, ale pracownia protetyka: jej tajemnicze sprzęty, zapachy i obrzędy.

W szafce pod gupikami mój dziadek hoduje zęby. Wyrastają z czerwonych przezroczystych łodyżek z napisem CZECHOSLOVAKIA. Są dorosłe i mają różne odcienie od połyskliwej bieli po beż.

W dzień dziadek uruchamia bombę. Jeśli wsadzisz do niej palec porazi cię prąd. Bomba zawisa ponad blatem. Boję się, że wybuchnie, tak hałasuje. Dziadek ma krzesło wyścielone poduszką i wraca dopiero na obiad.

Potem w niebieskim garnku dziadek gotuje szczęki. Kiedy są już gotowe, obiera je oprawionym w gumę nożykiem. Aż do podniebienia.

Czasami popołudniami przychodzą do kuchni ciotki i sąsiadki. Ich uśmiechy są kruche, ale błyszczą na srebrno i złoto. W poniedziałki i czwartki przychodzi pan Henio, który mówi serwus i wręcza dziadkowi maleńkie paczuszki.

Z nich też wyrosną nowe zęby.]

2 Comments

  1. Przyjeżdżał na wioskę dentysta. Nie tak dawno temu. Na Roztocze. Miejscowi przynosili fotel. Stawiali pod drzewem . W cieniu. Kto miał problem siadał. Zamiast znieczulenia 100 gram. Rwał zęby , które było trzeba. W walizce miał sztuczne szczęki. Zawsze któraś pasowała….

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Panodespresso Anuluj pisanie odpowiedzi