dziennik podróżny 10/23

Szczecin, sierpień 2023

1.

Rękę, którą mu ścisnął bezbożny biskup wypalił, a potem odrąbał i mógł już spokojnie pójść na spacer.

2.

Dojeżdżało się dziewiątką do pętli. Okna tramwaju po drodze zaczepiały o gałęzie. Teraz należało trochę przejść, minąć bramę kąpieliska i budkę, w której podawano śledzie (nie był jeszcze wtedy głodny). W lesie nad jeziorem znajdowało się osiedle, podobne do małej wioski. Mężczyzna bez krawata szedł główną ulicą, Pogodną, zatrzymując się i przyglądając co parę metrów. Pustawo. Domy burzono i budowano, i tylko jazgot wiertarek konkurował z ptasim śpiewem. Ominął społem, chwilę oglądał aptekę. Odkąd przeczytał Tomasza Potkaja, marzył o Głębokim.

Jakby w osadzie pisarzy, Centralnym Ośrodku Narracji i Dykcji, Narodowej Utopii Literackiej miał odnaleźć jakieś nowe, lepsze metafory.

3.

Gałczyński zamieszkał osobno. Wyszukał adres, ale do domku numer siedemnaście prowadziła brama i domofon. Postał przed nią przez chwilę, a potem pomyślał, że ma przecież Gałczyńskiego dwa przystanki od siebie: nieruchomego, statecznego, dostępnego do zachodu słońca (a na początku listopada nawet dłużej).

4.

Napisał do Pe., żeby spytać dlaczego nie zburzyli miasta: zanim front dotarł i zmiótł, skończyła się wojna.

Miasto było nienaturalnie osobliwe: całe kwartały kamienic wokół okrągłych placów, dalej sięgające w las osiedla willowe – systematycznie zaplanowane, ułożone zgodnie z przedwojenną mapą. Ordnung. Jako człowiek z innego zaboru, nie rozpoznawał w tym Polski, tego szczególnego chaosu, bałaganu i jakoś-to-będzie.

Wyczuwał już w powietrzu jesień, ale nie była ona ani jeszcze złota, ani właściwie polska.

5.

Pod domem z płachtą NA SPRZEDAŻ dwie dziewczynki przy stoliku wyprzedają barbie. Nudzą się, bo nikogo nie ma. Wszyscy je obserwują z okien tramwajów, ze swoich samochodów.

6.

Podziwiał detale: mozaikę z cegieł. Starsza pani zatrzymała rower. To warto fotografować – pouczyła go, wskazując na potężną hubowatą grzybnię na trawniku. Jakby z przyganą, co on widzi w cegłach.

Szczecin, sierpień 2023

7.

Mężczyzna zmęczył się spacerowaniem, siedział teraz w kawiarni, odłożywszy na krzesło marynarkę, i oglądał czyjegoś lajfa. Kawiarnia mieściła się w parkowym pawilonie: zdobiły ją kolorowe kompozycje z bibuły i muszli. Przyjeżdżano tu rowerem albo z wózkiem na spacer.

Dzielnica nazywała się Pogodno. Od razu dopisał ją do listy swoich ulubionych nazw (Immanuela Kanta w Olsztynie, Sibeliusa w Gdyni). Ze swoim optymizmem mogłaby znajdować się w Berlinie albo mieście na literkę B.

Werandę domu po przekątnej kawiarni zdobił jeleń. Zatrzymał się przed nim i kontemplował, na tyle długo, że ktoś wychylił się z okna i zapytał, czego właściwie chce. – E, nic, podziwiam jelenia – odpowiedział. Dziwne zdanie.

8.

Rozmaitości werand, drzwi i okien.

Przyglądał się tabliczkom z nazwami ulic. Jak bardzo nie pasował tutaj ksiądz Wujek, na Johannesplatz.

Sprawdza na mapie. Nazwę Pogodno nadano Polu Brauna w lipcu 1947 roku. Pół roku przed przyjazdem Gałczyńskiego.

9.

Piotr Oleksy opisywał w swojej książce o Wolinie szczecińskie środowisko literackie, podobnie jak Wolin, wyspiarskie w stosunku do reszty Polski.

Wśród tych, którzy wybrali Szczecin z jego splendid isolation, był Ryszard Liskowacki. Odkrył go w archiwalnym „Sztandarze Ludu”, w którym tenże opublikował liryk o nowym przedszkolu w Krasnymstawie. W gruncie rzeczy zafrapował go ten krasnostawski, wyżynny fragment życiorysu autora, który wyjechał stamtąd w 1954, aby karierę partyjną, literacką i zawodową zrobić w Szczecinie.

Nikt o nim nic nie wie w Krasnymstawie, dopytywał.

10.

Maszerował teraz aleją platanów i dałby głowę – nigdzie, w żadnym mieście, nie widział zieleńszej zieleni,

hortensji tak obfitych w kwiaty jak na Jana Pawła.

11.

Przystawał co jakiś czas i usiłował zapisywać to, co widzi w pamięci aparatu. Marynarka pomięła się, bo nosił ją przewieszoną przez ramię.

Stał właśnie na środku chodnika, usiłując wybrać kadr dla fasady, kiedy poczuł na plecach ciekawski wzrok dziewczynki zza płotu boiska. Bujała się na bramce i wpatrywała w to, co robił. Co właściwie robił? Nienasycony fotografował kolejne domy.

Speszył się i ruszył dalej.

12.

Nachylały się nad ćmą. Właśnie wyniosły ją z kawiarni i zamartwiały, czy przeżyje. Mężczyzna zatrzymał się: brązowy owad nie ruszał się chwilę, po czym zdecydował powoli skierować się do katedry (nie wiedział jeszcze, ów owad, dzielił niewiedzę z mężczyzną, że wejście jest płatne a pani pilnie obserwuje zwiedzających). Kelnerki zaczęły bić brawo.

13.

Dworzec, którego nie ma. Mógłby nazywać się, tak jak nazywali w jego królestwie foksale, Winnicki albo Odeski. Tylko takie autokary nadjeżdżają po trzech dniach snu i potu. Wysiadają z nich z tobołami, mówią cyrylicą i nie rozumie ich pani w informacji, będąca jednocześnie kasjerką i dyżurną ruchu.

Poza tym nic się nie dzieje. Samochody parkują na stanowiskach pekaesów. Mężczyzna siedzi na ławce, ładuje telefon, licząc, że nadjedzie transfer na lotnisko.

Dodaj komentarz