dziennik podróżny 9/23

Biegacz granulowany, Carabus granulatus

Roztocze

Po drodze

Ostatnie dni bocianów zanim ruszą dalej. Pagórów, pól pasy. Kiosk ruchu żółto-zielony jak z podróży w czasie. Święty Antoni, co ponoć się modli za nami.

Lody

Z powodu „Nieistnienia” powróciliśmy do Szczebrzeszyna. Miasteczko zamieszkiwało cudze dzieciństwo. Moje lato pozostało w R. i nie było żadnego sposobu, by do niego wrócić. Dzwonów nikt nie huśtał. Mirabelkę wycięli. Babcia nic więcej już nie mówiła.

Poszliśmy na lody, takie jak na obrazach ulubionej malarki. Podobnie jak w R. sklepik z lodami mieścił się nieopodal pustego dworca autobusowego. Śmietankowe. Szło się potem do parku albo wracało do domu, wafelek przemiękał i ściekał po palcach. Lizało się je, choć nie było wolno.

W domu pachniało domem. I nigdy więcej to się nie powtórzy. Autokorekta lody poprawia na losy.

Chrząszcz

Nachyliliśmy się nad nim, biegaczem w wąwozie. Nic nie wiedział, że bieg chrząszcza wygrał jakiś gość, który z pucharem dogorywał na ławeczce na rynku. – Zawsze będziesz zwycięzcą, mój mały – wyszeptałem do chitynowego pancerzyka a on spiął się i podreptał ile sił w sześciu nogach.

Less i trias

To był pradawny wąwóz. Opisywał go w przewodnikach Włodzimierz W., ten, który z I. i H. grywał w brydża. Oni też tu musieli bywać, wyobrażam sobie, że idę ich śladami. Oglądam huby, takie jak te, które od zawsze wisiały u nich w przedpokoju.

Był tak stary, że porastały go skrzypy sprzed naszego narodzenia, ba, sprzed stworzenia świata. Całe skrzypowe ciemne łąki, pośród których prowadziła koleinami błotnista droga. Zapadaliśmy się w niej. Topiliśmy się w lessie.

– Nigdy więcej tu nie przyjadę – powiedziała A., kiedy dotarliśmy na wierzchowinę, jeszcze ocaleni.

Mirabelka

Tego roku wszyscy piszą o mirabelkach. Dopisują do nich mitologie, które – jak moja – są odbiciem dzieciństwa. Mirabelki o żółtych, wabiących osy, owocach, które rozpadają się pod kołami, o kolczastych gałęziach, które ranią dziecięce dłonie, mirabelki-ostańce po zapomnianych domach, mirabelki ocieniające ławeczki naszych babć. Pac, spada i można ją zebrać tylko przez chwilę, nim ściemnieje. Zapach podwórek miejscowości, takich jak R., tak samo charakterystyczny jak zapach fig w miasteczkach Południa. Zapach nieistnienia.

(Mirabelka pochodzi z Azji Mniejszej: być może przywiózł ją sam Zeus, kiedy uwodząc Europę, zaczepił byczą skórą o ostrą łodygę).

Przy drodze na cmentarz w Szczebrzeszynie samotne drzewko.

Harmonia

To dziwne poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu: ubłocone stopy, malinowa chmurka. Zmierzch nadchodzi ciepły i przynosi ulgę. Tak daleko jesteśmy, a jednak tak blisko.

Żniwa

(Chciałbym umieć powtórzyć zachwyt futurystów)

Nocą suną stalowe katedry. Sześciookie bazyliki o ostrych dłoniach. Na każdym polu maryjne objawienie. Przychodzi w zbożowym pyle mechaniczna świętość.

Dodaj komentarz