Nie do Wittenbergi
Koniec końców oczywiście to nie ja dotarłem do Wittenbergi, tylko brat-mój-kuzyn. Czy zrobiłem to z duchowego i intelektualnego lenistwa, czy z potęgi przyzwyczajeń, nie jest ważne. W sumie i tak prywatnie pozostaję schizmatykiem i wierzę na sposób luterski a nie nar-katolicki. Jakkolwiek znaleźliśmy się w kościele na Małachowskiego na nabożeństwie z powodu brata-mojego-kuzyna.
I nie poczuliśmy się obco w innej konfesji, za to obcy okazał się język, ukształtowany na Biblii Gdańskiej, a nie – jak nasz – na Wujku, a potem Tysiąclatce. I te wszystkie graduały i introity, przecudna epistoła, to wszystko, co zniknęło nam w posoborowych czasach, tu trwało w najlepsze, pod słonecznym sklepieniem kopuły przypominającej Panteon.
Niemożność dotarcia do Wittenbergi pozostaje być może kwestią języka. Wygodnie zadomowiony w katolickim, nie chcę się uczyć nowego.
„Śmierć Jana Pawła II”

Było właśnie tak jak w wyświetlanych, zamiast kurtyny, relacjach ludzi. Dokładnie pamiętam dwudziestą pierwszą trzydzieści siedem, Salve Regina purpuratów, histeryczny, zaraźliwy szloch wszystkich dokoła i szybką decyzję, że jedziemy na pogrzeb. Śmierć Jana Pawła II była doświadczeniem, które tworzyło chwilową wspólnotę a jednocześnie dotykało bardzo indywidualnie każdego (nawet tych, którzy dzisiaj się tego wypierają i wstydzą). Gdzieś w czeluściach dysku mam nawet zebrane wypowiedzi z młodzieżowych blogów: zapis momentu.
Spektakl Teatru Polskiego z Poznania umożliwia nie tyle odtworzenie agonii i przygotowań do pogrzebu papieża, ale przede wszystkim przypomnienie sobie tamtego, fundamentalnego dla mnie, doświadczenia, z którego po dwudziestu ośmiu latach nie pozostało nic.
Papież stał się z jednej strony nietykalnym pomnikiem, symbolem władzy, herosem nar-katolickiej narracji. Na każdej lekcji, w każdym kazaniu, na każdej głównej ulicy w mieście: jest wszędzie. Wszechpotężny miał miotać głazami w obronie partii i kościoła. Z drugiej strony jest postać z memów: bohater na wskroś zły i zbrodniczy, złośliwy polski dżoker, który o dwudziestej pierwszej trzydzieści siedem każe zanucić „Barkę”. Jakakolwiek rozmowa o papieżu nie jest już możliwa. Po głośnych reportażach o kryciu przestępców seksualnych, rysy obu Janów Pawłów II, tego herosa i tego złoczyńcy, tylko nabrały ostrości.
Dlatego tak ważny jest spektakl Skrzywanka, który kasuje obie wizje, czyści je zupełnie, delete, odtwarzając tamten moment w naszym życiu, przywracając doświadczenie z kwietnia 2005 roku, pozwala zupełnie na nowo rozmawiać o papieżu. Jakby wszystko, co potem, nie było istotne.
Kiedy stoisz w kolejce do ciała na scenie, dotyka cię to, czego nie potrafisz wyjaśnić, więc wracasz do szkolnych definicji i mówisz: katharsis. – Ale, co to teraz znaczy? – dopytuje A. Jedziemy na Wolę, rozmawiamy o papieżu.
Inteligencja
Siedzimy nad winem i pizzą na Woli, jest dobrze, wieczór jest niedzielny i wiosenny. Narzekamy na porządek świata, na to, że wymarła inteligencja, że nie ma już takich, co mają wizję i horyzonty, że rozmowy stały się miałkie: o chorobach, filmach, książkach, tyle tylko, głębiej nic. Marudzimy jak sto pięćdziesiąt. Świat schodzi na psy.
– O czym wy właściwie chcecie rozmawiać? – w pewnej chwili pyta przysłuchująca się nam M. I gasi nas, gasi nas zupełnie, bo między Bogiem a prawdą – to sami nie wiemy.

1 Comment