dziennik sierpniowy drugi

Dmitrij Zhilinsky, Lato. Artyści Jura i Olga Iwanowowie, 1976, źródło: https://www.facebook.com/sovietvisuals

0.

tego ostatniego pełnego sierpniowego tygodnia nadeszła jesień. padało, niebo obkurczało się, podobnie jak dzień nagle pomięty, zszarzały, zamglony. ciemno robiło się wcześniej, a to pod koniec sierpnia zawsze wprawia w melancholijny nastrój.

i to że nie pisze, że nie piszę. jakby przestało to być ważne. tymczasowość osób wokół ciebie, ich rozmywanie, zanikanie, dorastanie. tymczasowość ciebie samego.

w tym ostatnim pełnym sierpniowym tygodniu, w którym padało, nie jestem już nawet fidem na insta.

1.

kiedy pierwszy raz k. wyjeżdżała z warszawy, biegliśmy po peronie stacji centralnej, tej jeszcze przed euro, w której zapach frytury i moczu tworzył niepowtarzalny bukiet węchowy, aż pociąg zniknął w zachodnim tunelu. i zostały po im tylko małe czerwone światełka, coraz dalsze, coraz mniej widoczne, w końcu tylko ich wyobrażenie. to było tak dawno. zamieszkaliśmy w mieszkaniu po k. na saskiej kępie.

właściwie to nie był pierwszy raz. tamten był dużo wcześniej. rozstaliśmy się z k. po jakimś egzaminie pod zamglonym kościołem świętego krzyża. koniec stycznia pierwszego roku nowego wieku. jechałem potem żółtym polskim busem przez garwolin i podglądałem ludzi w oknach, to jak układają się do snu w swoich mieszkaniach, szykują kolację, oglądają telewizję. k. też wyjeżdżała, nie pamiętam zresztą dokąd.

tamtego tygodnia, przedostatniego w sierpniu, k. wyjechała.

2.

zostaliśmy z tymczasowością. na piętnastą rocznicę ślubu nie chciało nam się nigdzie wychodzić. pan od sushi zadzwonił, przepraszając ze wschodnim akcentem za okropne korki, w których utknął przy cmentarzu. w drzwiach też przepraszał. sushi smakowało zupełnie inaczej, było czymś całkiem innym niż to, które jedliśmy dotychczas. nieco cierpkie.

3.

kiedy zapisuję po paru dniach, okazuje się, że tamten tydzień nie istniał.

4.

pierwsze, co myślę na nowych alejach racławickich w lublinie to to, że są nieludzkie. że ze swoimi pięcioma pasami zatraciły całą przyjemność reprezentacyjnego bulwaru, którym spacerujesz wzdłuż parku, uniwersytetu, który jeszcze wcześniej zatracił swoją ludzkość, osiedli erdeemu i zor zachodu, liceum obrośniętego bluszczem aż do wieży ciśnień, różowej beczki u dawnego wylotu na warszawę. jeszcze dalej był przystanek czterdzieści dwa, topole i wypożyczalnia płyt cd. jeszcze dawniej była stacja benzynowa z etyliną siedemdziesiąt osiem do błękitnego trabanta.

często ze szkoły wracaliśmy alejami, szliśmy pod kul albo dalej do trzeciego maja, czasem nawet pod bramę. skrzyżowanie z sowińskiego tez stało się nieludzkie. jakby na ciche prowincjonalne – a przez to piękne miasto – ktoś nakładał ohydną siatkę ulic z minneapolis albo cincinnati.

jakby ktoś zaorał czas, w którym byliśmy młodzi i do cna lubelscy.

5.

spotykamy się z m. to już ten deszczowy tydzień. (inicjał m. też jest tymczasowy). do okna m. wchodzi kasztan, zajmuje je całe, jego ciekawskie liście nieomal dotykają szyby. osiedle literatów (podobne do erdeemu), jest antykwariat i sklep z zabawkami. jemy ogromne truskawki z kremu i ogarnia nas słodycz. stajemy się słodyczą. mokotów po zmroku: pierwsze liście szurają na chodniku.

6.

na hali mam ochotę na renklody. połowy stoisk nie ma. woda spływa z dachów. wszystko jest albo czekaniem albo pamięcią. wszystko jest tymczasowe. inicjały też.

kiedy zapiszę po paru latach, okaże się, że nie istnieliśmy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s