
W samym środku miasta, na pogettowej łące, z tyłu żabki, na wygniecionej trawie leżała sobie dziewczynka z niebieskim bidonem, czytała książkę i machała nogami. Zatrzymaliśmy samochód, bo gdzieś tutaj miały być lody. Z powodu tej dziewczynki cały krajobraz wydawał się bezgranicznie absurdalny. Łąka była bowiem nieco większym trawnikiem, a miasto było Warszawą. Dziewczynka machała nogami. Ulicę zamykała wieża Augustyna, ta od powojennego cudu na kuli, ale oprócz dziewczynki i bawiącego się komórką sprzedawcy z żabki na fajce, ta część miasta wyglądała na martwą (ta część miasta zbudowana na ruinach getta zawsze w gruncie rzeczy ma coś w sobie ze śmierci).
Lodziarnię zdobił goryl i palma. Na leżakach przed żółto-czarnym lokalem wypoczywali państwo z pieskami. Całkiem niedaleko stąd chodziłem kiedyś na basen. Nie było wtedy jeszcze lodziarni, i zdaje się, tej dziewczynki od łąki też jeszcze nie było. Nie nauczyłem się pływać, ale za to zmieniłem pracę. Najwyższa pora.