
Środa 78
1.
Oby – myślę sobie – oby to zamknięcie świata było czymś do wspominania: taka odizolowana wiosna dwudziestego. Byłoby to wspomnienie prawie całej (poza Szwedami) ludzkości, coś jak Wielka Wojna, która rozdziela epoki. To było ze trzy-cztery lata przed tą izolacją albo w kilka lat po tym naszym zamknięciu. Bo jeśli nie będzie czymś do wspominania na lata oznaczałoby to tylko, że zdarzenia kolejne, zacierając ją, były jeszcze gorsze.
2.
Obrazy moru są dalekie od codziennego doświadczenia miast, które zostały – przypadkiem zupełnym – pominięte. Śmierć w tych szczęśliwych miastach jest nadal dyskretna, trafia gdzieś na ubocze, do domu opieki. Nadal słuchamy o niej jak o nieszczęśliwym wypadku (wybuch metanu w kopalni, rozbity na poboczu bus).
Co innego wybrane Bergamo, Madryt, Nowy Jork (a przecież nie znamy miast irańskich, brazylijskich i tych z podnóża Andów). Śmierć jest w nich codzienna, na opuszczonych ulicach, zdaje się, zmarłych więcej jest niż żywych.
Fotografie się powtarzają: świeża ziemia nowych kwater na wielkich cmentarzach, rzędy trumien, ciężarówki-chłodnie, karawana ciężarówek wieczorem opuszczająca miasto, foliowe worki z tym, co pozostało – portfel, zdjęcia wnuków, koszula na zmianę.
Najpierw opłakiwanie Bergamo [wstrząsający reportaż „New York Timesa”, który nie przewidywał jeszcze, co czeka rodzinne miasto], miasta, którego ulice rozpoznaję na zdjęciach. Kolejne dni żałoby, przepełniony szpital dobrego papieża Jana, wojskowe ciężarówki, urny złożone w cmentarnej kaplicy.
To w Bergamo pojawia się kwestia zarażonego ciała, któremu winniśmy ostatni obrządek. Zaraza radykalnie oddziela kordonem sanitarnym zmarłych od żywych. Pożegnanie, ubieranie, puste noce – zamiast tego mechaniczna procedura z płynami dezynfekcyjnymi i kilkoma parami rękawiczek [reportaż „Guardiana” o pogrzebach w Wielkiej Brytanii].
Masowość śmierci uderza naprawdę w obrazach z Nowego Jorku, tego miasta, co miało nie zamykać oczu [„New Yorker” o morowej śmierci w Nowym Jorku, „Time” o tymże samym, „New York Times” o pracy domu pogrzebowego]. Mechanizacja osiąga tutaj – w tych białych chłodniach na parkingu – najbardziej przemysłowy wymiar.
3.
Ów szwedzki apokaliptyk, to jest naczelny epidemiolog, postanowił poeksperymentować z zarazą. Cztery tysiące sześciuset zmarłych. Bardzo mi przykro – mówi teraz – nie wyszło, ale każdy się myli. Nawet ja.
Czwartek 79
Czemu właściwie wychodzić? Co jest ciekawszego tam, czego nie ma tu. Pomijając chmury: chmury są ciekawsze, a wewnątrz mieszkania żadnej nie dostrzeżesz.
Plac zabaw pełen. Nawet ci od balkonowej huśtawki wypuścili dzieci. Poznać je po tym, że jako jedyne noszą jeszcze maseczki.
Krążymy wieczorem po Żoliborzu, chcemy trafić na plac Wilsona, ale nie ma miejsca. Jest ciepło, wszyscy wylegli na miasto. Zaraza zeszła nam z oczu.
Piątek 80
Kolejne ogniska, także w kościołach, w których nie może być przecież zarazy. Wszyscy już przywykli, nawet nie trafia na nagłówki. Kiedy ostatnio sprawdzałem wykresy i krzywe?
Dziecko liczy dzieci na placu zabaw. Dziesiąta czterdzieści: troje. Potem przychodzi zachmurzenie: zero. Później nudzi mu się liczyć.
