
Ludzie idący między drzewami w słońcu
O czym się rozmawia na cmentarzach? Że pogoda ładna, wyjątkowa – tak na pocieszenie, bo w strugach deszczu iść, to byłoby doprawdy nieludzkie. Ksiądz, że się rozpędził w swej narodowej mowie (a jeśli jednak wierzył w niebo, to nie było to niebo autorstwa tego księdza). Dziecko, że taka nadzieja (tak, wzięliśmy Dziecko, przeczytawszy uprzednio ze dwa razy „Żegnaj, panie Muffinie”).
Spotykamy się, próbujemy rozpoznać po latach, po chwili pozostajemy z niepewnością i pustym mieszkaniem.
Kronika. Tygodnie pierwsze
Z tego wszystkiego przeoczyłem początek wielkiej zarazy. Z kronikarskiego obowiązku powinienem odnotować, a nuż to będzie dokument końcowy, kiedy się rozniesie, i nas rozniesie. Krótkie komunikaty, żaden ze mnie Defoe:
brak makaronów w sklepie; pierwszy przypadek; żel antybakteryjny po każdym dotyku; spoglądanie na tych, co kaszlą, jakby się miało ich zabić; ale nadal znak pokoju rękami; wszystkie włoskie krajobrazy poddane kwarantannie – pustka miejsc pełnych jeszcze miesiąc temu, gdy czekaliśmy na mediolańskie tramwaje (to uderza najbardziej, jak wojenny upadek Paryża).
A. obserwuje postępy epidemii. Referuje linie zgonów i ozdrowień. Dobry początek na opowiadanie historii.
Kruchość tego wszystkiego, co uważamy za pewne. Chroniliśmy nasz luksus przed uchodźcami, strzelaliśmy do nich na Morzu, a on się okazał jeszcze jedną ułudą. Łatwo się zmieniają role, trasy ucieczek, srebrne folie, pod którymi można się ogrzać.
Jeszcze inne
Przeoczyłem też Jarosława, że umarł czterdzieści lat temu. Zaraz przeoczę siebie, że się urodziłem.
Estera
Purimszpil w Polin, według mnie zupełnie nie dla dzieci (czy Biblia na pewno jest dla dzieci?), przypomina dramat liturgiczny, jak ten który z A. oglądaliśmy dawno temu w płockiej katedrze. Księga Estery to ta, w której nie wspomina się o Bogu, bóstwem wydaje się w niej jedynie naród. Za dworską bajką kryje się opowieść o czystce etnicznej, o ofiarach, które – uratowane – stają się katami. Szaleństwo wyrzynania się nawzajem, bombardowanych miast, palonych stodół. Nawet Haman – rozdawał w naszym rzędzie cukierki – w swoim golfie i marynarce (jak ja), pozostaje jednym z urzędników, którzy tylko wykonują rozkazy.
