
(Felix Vallotton, Martwa natura z czerwonymi paprykami na białym obrusie, 1915, Muzeum Sztuki w Solurze, źródło: pinterest.com)
O „Rzeczach, których nie wyrzuciłem” powstało już tyle laudacji, recenzji i mów, że przez pół miesiąca nie zdołałem napisać o nich niczego więcej.
Martwa natura wydawała mi się zawsze najmniej ciekawym rodzajem malarstwa, ćwiczeniem precyzji, niemającym znaczenia dla widza, którego nie bawi technika i porównywanie talentów. Przedmioty są jedynie przedmiotami, geometrycznymi figurami, matematyką.
Długo dorastałem do myślenia o przedmiotach w inny sposób. Odkrywałem, że rzeczy są pomimo. Targ staroci w Brukseli, dziesiątki porzuconych slajdów w Berlinie, trwały dłużej niż ich właściciele. Martwa natura okazała się mówić o życiu, które przeminęło lub dzieje się obok, poza obrazem. Przedmioty opowiadają historię ludzi, do których należą albo należały. Wszystko jest na miejscu w martwej naturze: nie ma jedynie ręki, która układa, ust, do których powinno trafić jabłko, oka, które podziwia kwiaty. Obraz przedstawia nieobecność.
Martwa natura z książkami zdejmowanymi z półek – tym wydaje się być esej Marcina Wichy.
