(fot. Ilona Wiśniewska, źródło: vogue.pl)
W moim pokoiku wisiała polityczna mapa świata. Domalowywałem na niej dodatkowe państwa, które tworzyłem w wolnym czasie: królestwa i republiki, kapitalistyczne i socjalistyczne (ba, Vatina była komunistyczna). Mapa była na siatce Mercatora, przez co największy był Związek Radziecki i Grenlandia. Ogromna biała wyspa. Pojechać tam i utworzyć dodatkowe państwo – nie trzeba byłoby się ograniczać jak w przypadku Lidosinu (kapitalistyczny niedaleko Vatiny).
Ilona Wiśniewska jedzie na Grenlandię. Reportaż nie jest tutaj formą podróżną, nie opowiada o całym białym – jak zafałszowuje nam Mercator – kontynencie. Wyspa Uummannaq jest u Mercatora małą kropką, o tym miniaturowym wyspiarskim świecie opowiada autorka.
Nie ma mapy (musi wystarczyć więc Mercator), są za to fascynujące zdjęcia autorstwa Wiśniewskiej, dokumentujące ludzi i ich historie opowiedziane w tekście. Wyspa jest bardzo mała, ściska ją mróz a noc chwyta w długie wielotygodniowe kleszcze. Mieszkańcy wydają się predestynowani do depresji i samobójczej śmierci.
Smutek małych narodów na samotnych wyspach. Podobnie jak antwerpscy Żydzi zamiast flamandzkiego, tak i Grenlandczycy zamiast duńskiego, wolą uczyć się angielskiego. Bo daje większe szanse by przeżyć, doczytujemy między wierszami, w cieplejszych krajach (byle nie Danii).
(Spojler) A jednak smutek – doczytuję na ostatnich stronach.