(Sebastião Salgado, Kopalnia złota Serra Pelada, 1986, z albumu: „Workers”, 1993, źródło: benedante.blogspot.com)
Co łączy fotografowanych przez Salgado górników-mrówki (na zdjęciu powyżej) z bohaterkami i bohaterami „Zawodu”? Choroba pracy. Pisał o niej Tischner w kontekście ustroju socjalistycznego, wydaje się, że wraz z neoliberalizmem stała się jeszcze bardziej dotkliwa. O jej objawach pisze Kamil Fejfer.
Choroba pracy to choroba relacji międzyludzkich. Można twierdzić, że system umieszcza nas w takim, a nie innym miejscu, niemniej za wyzyskiem i za poniżaniem nie stoi anonimowy pracodawca, kierownik, naczelnik, ale określony, dokonujący wyborów, człowiek.
Nie, to nie jest prosta książka o tym, że za poprzedniej władzy było źle i byliśmy głupi, a za nowej jest dobrze. Nie istnieje bowiem żadna droga od pucybuta do milionera, istnieją iluzje, w które chcemy wierzyć. Tytułowy zawód dotyczy tyleż rynku pracy, co Polski. Podobnie jak Justyna Kopińska, Kamil Fejfer uprawia nowy gatunek literatury: polski horror społeczny.
O tym, że Kamil Fejfer ma do słów wyjątkowy talent wiedziałem już od momentu pojawienia się Magazynu „Porażka”. Na pierwszy rzut oka można było go traktować jako jeszcze jeden rodzaj żartu – zbioru niewiarygodnych anegdotek – ale bardzo szybko okazywało się, że to gorzkie pigułki.
Tutaj autor w niezwykle sprawny sposób łączy poważną analizę ze stylem potocznym, czy wręcz wulgarnym, tworząc wciągającą literaturę. Prawdziwa to radość odnajdować w książce soczyste związki frazeologiczne, czy tak doskonałe nawiązania do tekstów kultury, jak ten ze strony 57:
Marek widział najnormalniejsze umysły swojego pokolenia zniszczone przez funty.