(Kadr z filmu „Mamma Roma”, reż. Pier Paolo Pasolini, 1962)
3. Poszedłem do kawiarni. Myli okna i woda spływała z wysokości (nie umyłem okien, mea culpa).
4. Poszedłem do kawiarni. Myli ściany. Siedziałem z W. patrząc na brak fontanny i słońce. Na wysokich obcasach przechadzały się z telefonami przy uszach.
5. Łąka, łąka w Parku Akweduktów. Zapisywałem niedawno (siedząc w ikei z widokiem na parking), że umyka nam tło. Więc teraz z „Mamma Roma” wycinam tę mało znaczącą scenę z łąką. Pięćdziesiąt lat później bowiem, nic nie wiedząc o filmie, będziemy na tej łące szczęśliwi spacerując pośród maków. A. i ja, nie ma jeszcze Dziecka. (O „Mamma Roma” napisano już wszystko, o tle piszę ja).
6. Sezon koncertowy na Krakowskim Przedmieściu: trio akordeonowe na stołeczkach z pieskami, co pięćdziesiąt metrów. Nie mają mocy romskiej orkiestry dętej, ale ich fałszująca melodia świadczy – jak ufam – że nadchodzi ciepło
7. Oprócz czosnku (tutaj), którego jeszcze nie ma, o nadchodzącym cieple na hali świadczą żonkile. Dziecko nazywa je po prostu żółte i wybiera tulipany, różowe. Opowiadam sobie i Dziecku (a może zmyślam, że opowiadam?) o tym, że niedługo będziemy zbierać muszle. Eurytellina, eurytellina.
8. Nie mogłem doczekać się ciepła. Swoim snom za nie obiecywałem kostarykańskie arbuzy i hiszpańskie truskawki. Uchylcie mi waszego czerwonego skrawka – prosiłem ja, Tomasz niewierny.
9. O 8.10 na przejściu przy metrze musculus plantaris. Och, jak wielkie jest moje olśnienie, jak nie wyraża go nic tylko łacina. O, dulcis!
10. Płoty prowadziły mnie z tramwaju i do tramwaju. Dziwne obrzędy dziwnych plemion. Ludzie wyginęli na mieście. Tylko w kawiarni, w kawiarni zabrakło kanapek. (Z trudem przychodzi mi od paru miesięcy niekomentowanie rzeczywistości, niepisanie o Kościele i o republice, tak jak dzisiaj).