
(Wang Shuang-chuan 王雙全, Klinika okulistyczna w Tajnan, na Tajwanie, 1962, źródło: flashbak.com)
Porzucam wszystko, nawet Jarosława, aby się zanurzyć w czystą przyjemność czytania. Ona kusi od obwoluty: starannym wydaniem, czarnym passe-partout fotografii, językiem obcym, acz przyjemnym. Pod koniec roku o snach, czasie i o śmierci.
Założenie autorstwa Johna Dunne’a wygląda tak: czas podczas snu upływa w inny sposób niż na jawie, stąd zaciera się w nim granica między teraźniejszością i przyszłością. Ta ostatnia pojawia się więc we snach (pojawia, ale nie objawia – zjawisko jest fizyczne, nie nadprzyrodzone). Należy zatem śnić uważnie, zaraz po obudzeniu chwycić ukryty pod poduszką notes i długopis, i zapisać, co się zobaczyło.
14 października 1964 roku zaczyna notować Vladimir Nabokov. Zapisuje mniej lub bardziej szczegółowo pięćdziesiąt pięć snów. Nigdzie nie mówi o tym otwarcie, ale wobec tego, że eksperyment nie powiódł się, porzuca go z początkiem stycznia. Kolejne rozdziały – świetnie opracowane przez redaktora Gennady’ego Barabtarlę – przytaczają więcej snów: zapisywanych w dziennikach i listach do Very oraz przypisywanych bohaterom Nabokova. Całość zamyka podsumowanie, które śledzi związki snów i przeczuć, i które teoretyzuje na temat roli czasu w powieściach autora „Lolity”:
Czas w prozie to nie prosta chronologia, której powinno się trzymać, ale raczej wyjątkowo trudne i wymagające wyrażanie poprzez czasowniki efektów czasu przepływającego, przeskakującego, galopującego, pełzającego, upływającego, zakrzywiającego się, rozwidlającego się i zawracającego, których doświadczamy, ale do których nigdy w ciągu biegu życia nie potrafimy się przyzwyczaić. Lepszym określeniem dla powieście byłaby więc „chronopeia”, czaso-dzieło w pisaniu, zarządzanie czasem w kompozycji, oswajanie czasu (s. 160).
W gruncie rzeczy każde pisanie to próba oswajania czasu (o czym się tu, raz po raz, pisze).
Od kilku dni dużo uważniej przyglądam się swoim snom.
