Scenki. Arrifana
Ocean zabiera nasze budowle, A. zabiera koc i przenosi wyżej. Przypływ. Suszą się panny wodne o piaskowej barwie, co przed chwilą wyszły z fal. Przypływ.
Scenki. Portimão
Kiedy przechodzi A. i poprawia włosy, starzy mężczyźni podnoszą głowy znad sportowych dzienników głowy w kawiarni i wydmuchują serca z papierosowego dymu.

(Olhão: jeszcze jeden labirynt Minotaura, czerwiec 2017, źródło: a.b.)
Fragment opowieści M.
Zanim pewnego południa przyjedziemy do Olhão, zostaje ono dokładnie opowiedziane przez M., wygląda więc zupełnie znajomo. Znikające wyspy majaczą niczym fatamorgana, po hali targowej spacerują kraby, a uliczki zamieniają się w labirynt. Olhão – zauważa A. – jest tak śródziemnomorskie jak powinno być: jak Splantzia (tutaj) albo Trapani. Jeszcze jeden labirynt Minotaura.
Z notatek. Legenda o ptakach
Ten niewielki zbiornik jest niezwykle potrzebny, bo lądują w nim ptaki lecące z Afryki – tłumaczy M. sprzedawca rejsów znad ogrodzonej sadzawki, w której mętna woda.
Z Nabokova
Czarowały szyldziki na drzwiach szaletów – Chłopcy-Dziewczęta, John-Jane, Jaś-Małgosia, a nawet Koziołek-Kózka (V. N., „Lolita”, s. 196). Tutaj przy plaży: Syrenki-Piraci.
Dziennik z Lizbony. Katastrofa
Do tamtego dnia wszystko było jasne. Król właśnie stał się królem najwierniejszym. Okręty przywoziły pieprz i niewolników. Opatrzność czuwała i odmierzała cuda. Wszyscy święci patronowali zgodnie z właściwością.
W swoim genialnym „Terremoto” (tutaj) Jarosław Mikołajewski naprowadza mnie na Woltera i jego poemat o trzęsieniu ziemi w Lizbonie w dniu Wszystkich Świętych 1755 roku (tutaj).
Kiedy nie ma już Lizbony, nie ma już pewności. Niebo zaczyna się chwiać: wszystko, co jest dalej, zaczyna się tutaj – pytania, które stawiamy, niewysłuchane modlitwy (Religia wydaje się być czyhaniem na cud, próbą zmuszania Boga do wysiłku. Taka religia – placebo, powtarzanie uśmierzających rytuałów.)
Ruina kościoła karmelitów w tle, gdy pijemy porto ze śpiącym Dzieckiem w wózku.
Dziennik z Lizbony. Szelest
Brodzimy w złotych liściach platanów pod kościołem Rocha. Tłumaczę Dziecku, że lato to przedwczesna jesień.

(Ogród tropikalny w Belem, czerwiec 2017, źródło: a.b.)
Dziennik. z Lizbony. Antoni
Pielgrzymka Libańczyków przepycha się w korytarzu i zderza z księżmi stojącymi za potrzebą. Na końcu korytarza, za sklepem z dewocjonaliami i zakrystią, schodki prowadzą do małej celki, tam się urodził. Święty Antoni Padewski, którego tutaj nazywają wyłącznie Lizbońskim.
Dziennik z Lizbony. Katolickie Państwo Narodu Portugalskiego
Siedziba tajnej policji dyktatora (dzisiaj muzeum, nie wejdziemy, bo poniedziałek) mieści się naprzeciw patriarchalnej katedry. Nie ma lepszej lekcji dla zdrajców w porządnym narodowo-katolickim kraju, niż kiedy podczas tortur da się usłyszeć na Anioł Pański dzwony. (Tego ranka włączyłem wiadomości z kraju i przeczytawszy postanowiłem nie wracać).
Sny kolonialne
(piosenka) Kabowerdyjki, Angolijki, Mozambiczanki*, co spoglądają zza firanki, gdy syn Odyna pije mleko ze swojej hotelowej szklanki.
Kabowerdyjki, Angolijki, Mozambiczanki: bramy ogrodu wieńczą głowy według najlepszych wzorców tubylczej urody.
(didaskalia) Po ogrodzie, Jardim Tropical, przechadzają się kury. Salazar też hodował kury – czytam u Klementowskiej (tutaj) – bardzo skromny dyktator. Choć nie miał rozmachu Leopolda, to skłonność do przesady zachowywał dla architektonicznych uniesień (Czy wszyscy dyktatorzy lubują się w monstrualnych posągach?). Pomniki i kury zostają z imperium. Ogród powoli zarasta: trudno znaleźć czarne głowy według najlepszych…
(notatka) Na nabrzeżu Tagu, gdzie pijemy wino, śpiewa Santos Cabral z Zielonego Przylądka. Płyta po piętnaście euro. Zapisuje nam na niej swój numer: gdybyśmy mogli zorganizować koncert, on chętnie znad Tagu nad Wisłę.
(piosenka) Kabowerdyjki, Angolijki, Mozambiczanki, itd.
Z Nabokova
Doskonały jest opis podróży u Nabokova: to nagromadzenie nazw atrakcji, przelotnych wrażeń, opisów i cen moteli, zmienność widoków i nastrojów. Ten cały utracony, nie do zapamiętania czas, z którego pozostaje jedynie jakiś szczegół – dajmy na to – pomarańczowobrązowy brzuch (V. N., „Lolita, s. 202).

(Napis na murze w Alfamie, czerwiec 2017, źródło: a.b.)
Scenki. Alfama
– Oni muszą nas nienawidzić – mówię A. Wchodzimy im prawie do domów, podsłuchujemy ich papużki nierozłączki, wdychamy mydliny z ich prania. Starają się unikać naszego wzroku, zaciskają, pozbawione aparatów, pięści.
(22.06-29.06.2017)
*Prawidłowa forma: Mozambijki.

2 Comments