(Sarajewo, 2011, źródło: a.b.)
Cała historia z „Lunatykami” zaczyna się tak naprawdę od dwóch sióstr-nacjonałek, które w Hiszpanii padły ofiarą germanizacji. Ach, ta niekonsekwencja przeciwników UE: mieszkać w Wielkiej Brytanii, studiować w Hiszpanii, w Polsce – wieszać psy.
Dużo dramatów sióstr wiązało się z pierwszą wojną światową (cały tekst tutaj). Prowadząca winiła za pierwszą wojnę światową Serbów – nazwała ich terrorystami. Więcej na zajęciach czytaliśmy wspomnienia z frontu biednego żołnierza niemieckiego, przemoczonego w okopach i błocie, tęskniącego za domem (wzruszające!) natomiast nigdy nie czytaliśmy wspomnień ofiar germanizacji i okupacji niemieckiej. Nie uczą w Hiszpanii o Drzymale i dzieciach z Wrześni, no no.
Uznała też, że przyczyną wojen był nacjonalizm (nacjonalizm jest zły – powtarzała wielokrotnie), z czym nie zgodziłyśmy się. Dzielnie Polki! Jak się okazuje tymi Niemcami, których wmuszano w siostry był Stefan Zweig i Victor Klemperer (konspekt zajęć tutaj), nazwiska, które zapewne dziewczętom wychowanych na prozie Ziemkiewicza i poezji Jana Pietrzaka nic nie mówią, bo jakby mówiły to okazałoby się, że jest jeszcze gorzej: nie tyle o Niemcach uczą, co o Żydach! (nie, nie, siostry się domyślają, wyczują Judejczyka na kilometr: reasumując wszystko wskazuje na historyczną proniemiecką/ i prożydowską wizję wydarzeń w Europie).
Zacząłem więc czytać „Lunatyków” od owej bohaterskiej Serbii, która posiada wszystkie cechy typowego kraju Międzymorza (według Szczerka), a przez to cni się tak bardzo dziewczętom spod Londynu.
Kiedy w 1905 roku parlament serbski był zmuszony szukać nowego źródła przychodów dla budżetu państwowego, zdominowana przez chłopów Skupsztina wolała raczej opodatkować podręczniki szkolne niż domową produkcję alkoholu (s. 56).