(Nick Hedges, Oldham, 1969, źródło: dailymail.co.uk)
Nad Kamilem Bałukiem i jego debiutem pojawiło się tyle zachwytów, że autor bloga nie mógł się zorientować, czy to naprawdę, więc postanowił kupić i ocenić samemu.
Faktycznie reportaż napisany jest bardzo sprawnie. Lubię rytm jego zdań, ich komunikatywność i to, że autora nie ma za dużo w książce. Może nie jest to powód do zachwytu, ale do pochwały – na pewno. Czasem – choć rzadko – pojawia się zdanie, które muszę zapisać, takie jak to: Co robi marzenie? Tup, tup, tak robi rano. Chrap, chrap, tak robi wieczorem (s. 10) – nie jestem obiektywny: fragmenty o małych dzieciach ciągle mnie wzruszają.
W porównaniu z innymi kwestiami na pograniczu etyki i medycyny, temat reportażu może wydawać się dosyć błahy, w sam raz do łzawego talk-showu (gdzie pojawiał się wielokrotnie) lub na okładkę tabloidu (także). Ale Kamilowi Bałukowi udaje się w nim jak w soczewce przedstawić rzeczy dzisiaj najważniejsze: wszechwładzę medyków, problemy z ochroną danych osobowych, wreszcie wybory moralne i konsekwencje społeczne nowych technologii medycznych. Powstało z tego takie małe laboratorium tematów trudnych.
(Spojler) Ale jest jeszcze coś, co sprawia, że „Wszystkie dzieci Louisa” poruszają: wyrozumiałość. Punktem kulminacyjnym reportażu jest rozmowa z Louisem, ojcem (czy na pewno?) i dawcą (tak to można opisać) gromadki Holendrów i Holenderek, przejmująca rozmowa o przemijaniu. Bo Louisem jest każdy z nas, którzy pragniemy przetrwać i nie uciec w niepamięć.
Żeby istnieli ludzie, którzy wiedzą, kim jestem i którzy, jeśli umrę, dowiedzą się jako pierwsi. Żeby był ktoś, komu będę mógł zostawić moje rodzinne albumy ze zdjęciami (…). Bałem się, że kiedyś umrę, że nie zostanie po mnie nic i nikt nie będzie o mnie pamiętał (s. 249).
Różnica między oddawaniem spermy w klinice a pisaniem bloga okazuje się niewielka.